Co zaskakujące, amerykański gitarzysta i wokalista bluesowy Johnny Winter, znany ze swoich wirtuozowskich solówek i szorstkiego głosu, został znaleziony martwy w pokoju hotelowym na obrzeżach Zurychu, podała w czwartek szwajcarska policja. Miał 70 lat i wraz ze swoim bratem Edgarem, znanym muzykiem bluesowym, był wielbicielem afroamerykańskiej tradycji bluesowej i zaczął występować jako nastolatek. Przyczyny jego śmierci są obecnie nieznane.
Johnny, którego wygląd był charakterystyczny, ponieważ on i jego brat byli albinosami, zyskał sławę w 1968 roku, kiedy magazyn Rolling Stone nazwał go najgorętszym muzykiem poza Janis Joplin. W 1969 wystąpił na Newport Jazz Festival, gdzie występował z BB Kingiem, jednym ze swoich muzycznych idoli, oraz na Woodstocku. Wyprodukował także płyty dla swojego idola, Muddy'ego Watersa, w latach 70. Wśród najbardziej znanych piosenek Wintera był „Still Alive and Well”, który nagrał po wyzdrowieniu z uzależnienia od heroiny w latach 70.
Nowy album Winter z udziałem gości Erica Claptona i Bena Harpera ukaże się 2 września. W tym roku ukazała się kolekcja jego głównych tematów z lat 60., wypełniona hołdami od innych artystów, którzy powiedzieli, że wywarły one kluczowy wpływ na ich karierę. W wywiadzie dla New York Times na początku tego roku Winter powiedziała, że lubi koncertować i pracować z młodszymi muzykami.
„Dużo myślę o spuściźnie, mam nadzieję, że w końcu zapamiętają mnie jako dobrego człowieka bluesa. To wszystko czego chce".
Według rzecznika policji Winter został znaleziony martwy w nocy w pokoju hotelowym na obrzeżach Zurychu. Prokurator zarządził sekcję zwłok, ponieważ przyczyna zgonu nie jest jasna, chociaż wyklucza się, że w grę wchodziły osoby trzecie. Wczesne dochodzenia wskazały na incydent związany z narkotykami.
Przez | EFE